Pamela Wrona: Zanim przeniosłeś się do Rzeszowa, byłeś jednym z kluczowych zawodników GKS Tychy. W Resovii nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Jak sam oceniasz ten rok?
Maciej Koperski: Ostatni sezon w GKS Tychy był faktycznie najlepszym w całej mojej dotychczasowej przygodzie z koszykówką – nie tylko indywidualnie. Drużynowo, zakończyliśmy go sukcesem, ponieważ zajęliśmy historyczne trzecie miejsce. Niestety, tej formy nie udało mi się przełożyć na pierwszy sezon w Resovii.
Już na samym początku, jeszcze w okresie przygotowawczym, zatrzymała mnie kontuzja stopy, która wykluczyła mnie z gry na miesiąc czasu. Nie mogłem złapać rytmu. To właśnie wtedy wypracowuje się wszelkie schematy, zachowania, które chcemy później robić automatycznie. Nie miałem czasu, by się odpowiednio zaadaptować.
Musiałem wejść w sezon z wysoko postawionymi oczekiwaniami wobec samego siebie i ambitnymi celami, którym nie dałem rady sprostać. Z każdym meczem chciałem być lepszy i dać coraz więcej, natomiast wszystko odwracało się w drugą stronę.
Przychodziłeś do Rzeszowa z łatką zawodnika, który ma „ciągnąć” zespół. Już zdążyłeś wspomnieć o tym, że sam narzucałeś sobie presję, ale czy czułeś, że od początku oczekiwania wobec Ciebie były wyjątkowo wysokie?
Dużo mówiło się na temat mojego transferu. Myślę, że największą bolączką było narzucenie sobie presji przez samego siebie, a nie przez innych. Z natury jestem ambitną osobą i nie lubię półśrodków oraz bylejakości w tym, co robię. Stąd, tak wysokie oczekiwania. W tym również są wysokie, ale w poprzednim – po udanym sezonie -chciałem po prostu jeszcze więcej. Zapomniałem po prostu, na czym zbudowałem tak dobry sezon.
Jakbyś to rozwinął?
Mam na myśli fundamenty. Na tym, co robiłem dobrze i przede wszystkim w czym czułem się dobrze na parkiecie. Przed sezonem w Rzeszowie próbowałem robić rzeczy, które były dla mnie nowe. Starałem się zaadaptować do innego systemu, który wymagał ode mnie więcej czasu, aby się w nim odnaleźć.
W sporcie presja jest naturalna, natomiast czasami zawodnicy dodatkowo sami ją sobie nakładają.
Tak. Otrzymałem duży kredyt zaufania od klubu. Przyszedłem po bardzo dobrym sezonie, więc oczekiwania naturalnie musiały być wysokie. Tak, jak po dobrym sezonie wszystko jest w porządku, tak po słabszym można usłyszeć, że ktoś nie poradził sobie z presją, że się nie nadaje. Mało kto bierze pod uwagę to, że często ta presja jest stworzona przez nas samych, zawodników. Stawianie sobie wysokich celów jest niezbędne, by poczynić progres, natomiast niekiedy chce się za dużo i przychodzi weryfikacja.
Każdy po świetnym sezonie, kolejny chce mieć jeszcze lepszy. Nie zawsze – z różnych przyczyn – jest to możliwe. Sądzę, że w środowisku nie każdy to rozumie. Jeśli ktoś nie był profesjonalnym zawodnikiem, może nie być w stanie zrozumieć, że to nie jest tylko bieganie za piłką i rzucanie do kosza.
Czy były momenty, kiedy ta presja bardziej przeszkadzała niż motywowała?
Uważam, że przeszkadzała. Ale z presją trzeba sobie radzić. W sporcie są różne czynniki – w mojej sytuacji była to kontuzja, do tego zmiana trenera, fala chorób, złamanie palca.
Gdy już czułem się dobrze, po chwili zawsze coś się działo i nie mogliśmy złapać tego rozpędu. Pod koniec sezonu było już trochę za późno.
Co było dla Ciebie najtrudniejsze – przerwa fizyczna czy mentalne radzenie sobie z sytuacją?
Obie rzeczy były trudne. Gdy ma się kontuzję, stoi się z boku na treningach i przygląda się temu, jak zespół wylewa siódme poty, jak gra i trenuje. Jest to ciężkie, bo z pewnością każdy chce wrócić – niekiedy szybciej, co nie zawsze przynosi pozytywny skutek.
W głowie sportowca w takich sytuacjach tli się wiele różnych myśli, przeważnie negatywnych. Jedna napędza drugą. Głowa chce bardzo, ciało odmawia, a głos rozsądku szepcze, że nie warto próbować na siłę i się spieszyć, jeśli nie jest się w pełni gotowym. Ambitni sportowcy chcą jednak szybkiego powrotu. Chcą znowu czuć się zmęczeni, robić to, co najbardziej lubią i być częścią drużyny, a nie jedynie obserwatorem.
Mental u sportowca jest często ważniejszy od tego, jak się czujemy fizycznie. Nie każdy potrafi rozmawiać i często zostaje z problemem sam.
Ta sfera jest jednak często pomijana w sporcie.
Zgadza się. Cieszę się, że coraz więcej sportowców przekonuje się do tego, by dbać o swoje zdrowie psychiczne, do otwartej rozmowy o swoich problemach, szczególnie w czasie kontuzji.
W przestrzeni publicznej pojawiały się nawet komentarze o rzekomo wysokim kontrakcie. Jak takie narracje i rozliczania wpływają na zawodnika?
Wtedy pierwszy raz spotkałem się z taką krytyką. Ale mogę być wdzięczny, że czegoś takiego doświadczyłem, mimo że starałem się od tego odciąć. Nie są to budujące i sprzyjające treści, większość nie jest potrzebna, bo im więcej się takich słucha i czyta, tym bardziej zaczynamy w to wierzyć.
Na wszystko, co mam, zapracowałem sobie sam. Może niekoniecznie w poprzednim sezonie, ale wcześniej. Wszystkie kontrakty, jakie podpisałem, skądś się wzięły. Odnoszę wrażenie, że jako naród jesteśmy zawistni i nie lubimy, gdy ktoś odnosi sukcesy. Takie zjawisko pojawia się także w momentach, kiedy drużyna przegrywa, albo ktoś ma słabszy mecz. Niestety, tych negatywnych jest znacznie więcej niż pozytywnych, opinii konstruktywnych i motywujących.
Zdecydowałeś się zostać w klubie na kolejny sezon. Co sprawiło, że podjąłeś taką decyzję?
Nie lubię uciekać od kłopotów. W Resovii otrzymałem szansę i zostałem obdarzony zaufaniem. Chciałbym udowodnić, że ktoś stawiając na mnie – nawet po niesatysfakcjonujących rozgrywkach - podjął słuszną decyzję. Poświęcę się, byśmy jako klub i drużyna poszli razem do przodu.
Nie czujesz już potrzeby, aby udowodnić też coś sobie?
Już nie. Znam siebie. Wiem, co potrafię i w czym jestem dobry. Wiem, jaką mam etykę pracy. Chciałbym jedynie pokazać innym – tym, którzy przychodzą na mecze, kupują karnety, wspierają klub – że mam serce do walki i jest we mnie najlepsza wersja Macieja Koperskiego.
Gdybyś miał jednym zdaniem zwrócić się do kibiców Resovii przed nowym sezonem – co byś powiedział?
Czasami jedno dobre słowo potrafi odbudować zawodnika i przywrócić mu nadzieję.